sobota, 28 maja 2016

Perypetie matrymonialne, czyli Luizę pilnie sprzedam

źródło
Luiza nie miała łatwego dzieciństwa. Wcześnie osierocona przez matkę, wychowywana przez tatusia o specyficznych źródłach dochodu (hazardzik, szemrany interesik itp.) nie tyle nauczyła się życia, co raczej przeżycia, przetrwania.

Co by jednak nie mówić, tatuś kochał swoją jedynaczkę i trzymał ją z daleka od swoich biznesów. Do czasu. A dokładnie do dnia 21 urodzin Luizki. Uznając, że córka jest już wystarczająco dorosła, ojciec zabiera jubilatkę do kasyna, a tam razem przepuszczają potężną sumę pieniędzy. I nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie to, że kasa nie należała do tatusia, ale do groźnego mafioza...

Jedynym wyjściem na uniknięcie zemsty gangstera okazuje się szybkie wydanie Luizy za mąż za bogatego starszego pana, który poszukuje odpowiedniej narzeczonej poprzez prasowe ogłoszenie.

Zrezygnowana dziewczyna zgadza się na plan tatusia i pod eskortą wynajętych opiekunów, ma być zawieziona na uzgodnione spotkanie z narzeczonym do Gdańska. Podczas podróży w towarzystwie mało rozmownych mięśniaków, nazwanych przez Luizę roboczo: Trombocyt, Leukocyt i Nifuroksazyd (zdrobniale Trombek, Lejek i Nifuś), w głowie dziewczyny powstaje szalony plan sfingowania własnego porwania i przekonania narzeczonego do zapłacenia okupu. Zdobyte w ten sposób pieniądze umożliwiłyby spłacenie mafioza i odsunęły widmo mariażu z wiekowym oblubieńcem.

Luiza przystępuje do realizacji brawurowego zamierzenia, nie przypuszczając nawet do jakiego galimatiasu doprowadzi.

Poplątanie z pomieszaniem, komedia omyłek, gagi słowne i sytuacyjne oraz galeria przerysowanych, bardzo barwnych postaci, gwarantują dużo zabawy. W wyniku zaskakującego splotu wydarzeń Luiza zostanie między innymi zmuszona do odgrywania roli gimnazjalistki, łącznie z uczęszczaniem do szkoły. Scena, w której, pod czujnym (podbitym) okiem Trombocyta (udającego babcię Luizy!), bohaterka, wraz z kolegą z klasy, analizuje Balladynę, to mój ulubiony fragment, przy którym można popłakać się ze śmiechu.

Źródłem przedziwnych określeń i humorystycznych sytuacji jest również sposób, w jaki wysławia się narzeczony Luizy - pan Izydor. Posługujący się specyficzną mieszanką staropolskiego i anglicyzmów starszy pan, wzbudził we mnie tęsknotę za niezrównanym Muldgaardem Joanny Chmielewskiej.

- Świetna idea! - Przyklasnął jej Izydor, - Należy się rozrywka nieboszczce! Ona taka sama teraz, bez Antka.
- Chciałeś chyba powiedzieć: nieboraczce - sprostowała z niesmakiem Żaneta.
- A co za różnica? - zdziwił się Izydor.
- W temperaturze ciała - podrzucił dowcipnie tatuś. [1]

Czytając Luizę pilnie sprzedam należy nastawić się na przedziwne zbiegi okoliczności (niektóre rodem z Dynastii), rodzinne tajemnice, romanse, a nawet chwilową działalność nadprzyrodzoną patronki Luizy. Sama bohaterka tak podsumowuje swoje przygody:

Myślałam o tym, co mi się przydarzyło w ciągu raptem pół roku. Wszystko było tak niesamowite, że aż niewiarygodnie nieprawdopodobne! [2]

Podsumowując - dużo śmiechu, ale zupełnie, ale to absolutnie, nierealnie ;-)



[1] Danuta Noszczyńska Luizę pilnie sprzedam, Wydawnictwo SOL, 2010, 66% e-book.
[2] j.w. 99%

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz