Poetycka interpretacja mitologii Majów przemieszanej w przedziwny sposób z kulturą chrześcijańską.
Astúrias w sposób niemal naturalny łączy w „Legendach...” mity Majów z symbolami religii chrześcijańskiej – warkocz mniszki staje się nocnym potworem z indiańskich opowieści, Inkwizycja skazuje na śmierć indiańskiego czarownika, a ofiarą diabła staje się zarówno indiański chłopiec, jak i ksiądz. W tej poetyckiej wizji kultury przenikają się wzajemnie i łączą w jakąś niesamowitą całość – identycznie jak "piętrowe" miasta wyrastające jedne na drugich – nowe sięgają korzeniami do swych poprzedników, których duchy snują się po ich ulicach. Nie ma sztywnego podziału, nie ma przerwy - jest tylko ciągłość istnienia.
Gdy pożyczałam tę cieniutką (112 stron) książeczkę z biblioteki, nie sądziłam, że będę ją czytać blisko trzy tygodnie. Oczywiście, nie czytałam tylko tej pozycji. W międzyczasie przeczytałam sześć innych tytułów, zaś prozatorski debiut Astúriasa dawkowałam po parę stron. Nie umiałam czytać tych opowieści szybciej, tak jak nie da się pochłaniać wierszy w tempie takim, jak czyta się wciągającą powieść sensacyjną, czy obyczajową. Bo choć napisane prozą, to Legendy gwatemalskie są poematami mającymi zdecydowanie bliżej do surrealistycznych snów niż do rzeczywistości.