piątek, 14 kwietnia 2017

Tyczka w Krainie Szczęścia

Źródło
Mały Daniel bardzo lubi swoją opiekunkę - panią Julię. Nikt tak jak ona, nie potrafi opowiadać historii na dobranoc. Jedna z tych opowieści, historia z dzieciństwa opiekunki, głęboko zapadnie mu w pamięć. 

Gdy pani Julia była małą dziewczynką, jej rodzinę spotkała tragedia - zaginął ukochany starszy brat Julki - Tomek. Mijały tygodnie, wszyscy stracili już nadzieję, że chłopiec się odnajdzie. Nic nie było w stanie rozproszyć smutku dziewczynki i tylko ze względu na rodziców, Julia udaje, że sprawia jej przyjemność ich prezent - nowe, czerwone sanki. Podczas zjazdu z pagórka staje się coś dziwnego - sanki nabierają ogromnej prędkości i kierują się w lodowy tunel. Jazda niczym na rollercoasterze kończy się gwałtownie i dziewczynka traci przytomność.

Po ocknięciu, Julka odkrywa, że znalazła się w dziwnym świecie, pośród owadów, zaś ona sama jest mniejsza od mrówki. Uśmiechnięty chrząszcz w fraku, pan Jacobi, nazywa dziewczynkę Tyczką i tłumaczy jej, że trafiła do Krainy Szczęścia. Tu każdy jest wesoły i niczym się nie martwi. I rzeczywiście, po raz pierwszy od zaginięcia Tomka, Julia śmieje się serdecznie i cieszy z atrakcji przygotowanych dla niej przez pana Jacobiego.

Ale czy rzeczywiście wszyscy są tutaj szczęśliwi? Czy to w ogóle możliwe? I dlaczego Tyczka ma wrażenie, że od czasu do czasu, w głosie chrząszcza pobrzmiewa smutek? Czy jej pobyt w Krainie Szczęścia ma coś wspólnego z zaginięciem Tomka?





Wizualnie Tyczka w Krainie Szczęścia spełniła z nawiązką wszystkie pokładane w niej oczekiwania. Już okładka jest zachwycająca - twarda oprawa pokryta jest perłowym lakierem, dzięki czemu postać dziewczynki nurkującej w pełnej wodorostów, ciemnozielonej wodzie, wydaje się oświetlona promieniami słońca przenikającymi przez taflę jeziora. Pełne magii, światłocieni, nieco mroczne ilustracje Emilii Dziubak to majstersztyk. Dla mnie to jedna z najbardziej utalentowanych polskich artystek.



O ile ilustracje zachwycają, to niestety fabularnie Tyczka jest dość przeciętną historią. Początek baśni naprawdę rozbudza wyobraźnię i intryguje, jednak przygoda Julii w Krainie Szczęścia zostawiła mnie z niedosytem. Nie można Widmarkowi odmówić pomysłowości, wypowiedzi pana Jacobiego, jego przejęzyczenia (chylę jubileusz, zamiast kapelusz, sok z pruskawek i bijgód) na pewno wywołają uśmiech na twarzy czytelnika, zaś zadanie jakiemu będzie musiała podołać Tyczka wzbudzi wiele emocji, to jednak opowieści o dziewczynce, która straciła brata, zabrakło głębi, a zakończenie przyszło za szybko, książka zbyt raptownie się kończy.


Przy lekturze Tyczki w Krainie Szczęścia skojarzenia z Alicją Lewisa Carolla oraz Calineczką Andersena są nieuniknione. To co różni jednak baśń Widmarka od wspomnianych klasyków to jednoznaczność tej historii. Tyczka jest ciekawie opowiedzianą, fantastyczną przygodą, z intrygującymi bohaterami (postać chrząszcza Jacobiego bardzo się tu wyróżnia), podkreślającą miłość między rodzeństwem, ale nie znalazłam w niej symboliki, niedomówień, takiej ukrytej drugiej warstwy, która byłaby adresowana do dorosłego czytającego tę historię dziecku. 

To co mnie też zdziwiło, to wybór czcionki w wydaniu polskim (wydanie szwedzkie ma inną, można zerknąć na blogu pani Emilii KLIK). Jest dość mała, co w przypadku książki dla kilkulatków jest istotne, zaś literki sprawiają wrażenie drżących, a najdziwniejsze są wykrzykniki. To wyłącznie moje subiektywne odczucie, ale męczyła mnie ta czcionka, odwracała uwagę od treści.



Chociaż lektura Tyczki w Krainie Szczęścia nie uszczęśliwiła mnie na każdym możliwym poziomie, nie chwyciła za gardło (tak jak potrafiła to zrobić na przykład Barbara Kosmowska w zilustrowanej też przez Emilię Dziubak Dziewczynce z parku), to i tak warto mieć lub chociaż przeczytać z dzieckiem tę książkę, bowiem ilustracje można podziwiać bez końca, a i przygoda Julii jest ciekawa, mimo, że do Alicji to jeszcze dużo jej brakuje.



Martin Widmark, Emilia Dziubak Tyczka w Krainie Szczęścia, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2017, str. 

4 komentarze:

  1. Wykrzyknik wygląda jak odwrócone "i". Dziwne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pierwszej chwili myślałam, że to błąd, ale wszystkie wykrzykniki takie są.

      Usuń
  2. Szkoda, że książka (a właściwie autor) nie wykorzystała swojego potencjału. Dobrze, że chociaż ilustracje rekompensują niedosyt - mam wrażenie, że za każdym razem dostrzega się inne szczegóły (osąd tylko na podstawie zdjęć, które udostępniłaś).
    Pan Widmark widać lepiej czuje się w historiach detektywistycznych....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może po prostu miałam zbyt duże oczekiwania?
      A ilustracje są niezwykłe :)

      Usuń