Źródło |
Mały Daniel bardzo lubi swoją opiekunkę - panią Julię. Nikt tak jak ona, nie potrafi opowiadać historii na dobranoc. Jedna z tych opowieści, historia z dzieciństwa opiekunki, głęboko zapadnie mu w pamięć.
Gdy pani Julia była małą dziewczynką, jej rodzinę spotkała tragedia - zaginął ukochany starszy brat Julki - Tomek. Mijały tygodnie, wszyscy stracili już nadzieję, że chłopiec się odnajdzie. Nic nie było w stanie rozproszyć smutku dziewczynki i tylko ze względu na rodziców, Julia udaje, że sprawia jej przyjemność ich prezent - nowe, czerwone sanki. Podczas zjazdu z pagórka staje się coś dziwnego - sanki nabierają ogromnej prędkości i kierują się w lodowy tunel. Jazda niczym na rollercoasterze kończy się gwałtownie i dziewczynka traci przytomność.
Po ocknięciu, Julka odkrywa, że znalazła się w dziwnym świecie, pośród owadów, zaś ona sama jest mniejsza od mrówki. Uśmiechnięty chrząszcz w fraku, pan Jacobi, nazywa dziewczynkę Tyczką i tłumaczy jej, że trafiła do Krainy Szczęścia. Tu każdy jest wesoły i niczym się nie martwi. I rzeczywiście, po raz pierwszy od zaginięcia Tomka, Julia śmieje się serdecznie i cieszy z atrakcji przygotowanych dla niej przez pana Jacobiego.
Ale czy rzeczywiście wszyscy są tutaj szczęśliwi? Czy to w ogóle możliwe? I dlaczego Tyczka ma wrażenie, że od czasu do czasu, w głosie chrząszcza pobrzmiewa smutek? Czy jej pobyt w Krainie Szczęścia ma coś wspólnego z zaginięciem Tomka?
Wizualnie Tyczka w Krainie Szczęścia spełniła z nawiązką wszystkie pokładane w niej oczekiwania. Już okładka jest zachwycająca - twarda oprawa pokryta jest perłowym lakierem, dzięki czemu postać dziewczynki nurkującej w pełnej wodorostów, ciemnozielonej wodzie, wydaje się oświetlona promieniami słońca przenikającymi przez taflę jeziora. Pełne magii, światłocieni, nieco mroczne ilustracje Emilii Dziubak to majstersztyk. Dla mnie to jedna z najbardziej utalentowanych polskich artystek.
O ile ilustracje zachwycają, to niestety fabularnie Tyczka jest dość przeciętną historią. Początek baśni naprawdę rozbudza wyobraźnię i intryguje, jednak przygoda Julii w Krainie Szczęścia zostawiła mnie z niedosytem. Nie można Widmarkowi odmówić pomysłowości, wypowiedzi pana Jacobiego, jego przejęzyczenia (chylę jubileusz, zamiast kapelusz, sok z pruskawek i bijgód) na pewno wywołają uśmiech na twarzy czytelnika, zaś zadanie jakiemu będzie musiała podołać Tyczka wzbudzi wiele emocji, to jednak opowieści o dziewczynce, która straciła brata, zabrakło głębi, a zakończenie przyszło za szybko, książka zbyt raptownie się kończy.
Przy lekturze Tyczki w Krainie Szczęścia skojarzenia z Alicją Lewisa Carolla oraz Calineczką Andersena są nieuniknione. To co różni jednak baśń Widmarka od wspomnianych klasyków to jednoznaczność tej historii. Tyczka jest ciekawie opowiedzianą, fantastyczną przygodą, z intrygującymi bohaterami (postać chrząszcza Jacobiego bardzo się tu wyróżnia), podkreślającą miłość między rodzeństwem, ale nie znalazłam w niej symboliki, niedomówień, takiej ukrytej drugiej warstwy, która byłaby adresowana do dorosłego czytającego tę historię dziecku.
To co mnie też zdziwiło, to wybór czcionki w wydaniu polskim (wydanie szwedzkie ma inną, można zerknąć na blogu pani Emilii KLIK). Jest dość mała, co w przypadku książki dla kilkulatków jest istotne, zaś literki sprawiają wrażenie drżących, a najdziwniejsze są wykrzykniki. To wyłącznie moje subiektywne odczucie, ale męczyła mnie ta czcionka, odwracała uwagę od treści.
Chociaż lektura Tyczki w Krainie Szczęścia nie uszczęśliwiła mnie na każdym możliwym poziomie, nie chwyciła za gardło (tak jak potrafiła to zrobić na przykład Barbara Kosmowska w zilustrowanej też przez Emilię Dziubak Dziewczynce z parku), to i tak warto mieć lub chociaż przeczytać z dzieckiem tę książkę, bowiem ilustracje można podziwiać bez końca, a i przygoda Julii jest ciekawa, mimo, że do Alicji to jeszcze dużo jej brakuje.
Martin Widmark, Emilia Dziubak Tyczka w Krainie Szczęścia, Wydawnictwo Mamania, Warszawa 2017, str.
Wykrzyknik wygląda jak odwrócone "i". Dziwne.
OdpowiedzUsuńW pierwszej chwili myślałam, że to błąd, ale wszystkie wykrzykniki takie są.
UsuńSzkoda, że książka (a właściwie autor) nie wykorzystała swojego potencjału. Dobrze, że chociaż ilustracje rekompensują niedosyt - mam wrażenie, że za każdym razem dostrzega się inne szczegóły (osąd tylko na podstawie zdjęć, które udostępniłaś).
OdpowiedzUsuńPan Widmark widać lepiej czuje się w historiach detektywistycznych....
Może po prostu miałam zbyt duże oczekiwania?
UsuńA ilustracje są niezwykłe :)