Po urlopowych wojażach, w trakcie ogarniania domowego chaosu, rozpakowywanych walizek, ton prania i szykowania dzieci na obozy, poczułam wyraźnie, że tylko Chmielewska może mnie uratować. Padło na Wyścigi, których nie czytałam już blisko z 2 dekady, chociaż patrząc na stan tej książki, wydanej w 1992, trudno w to uwierzyć. W ciągu pierwszych paru lat po wydaniu, dwu (trzy?) krotne czytanie spowodowało, że część kartek nieodwołanie odseparowało się od macierzy. Uroki kiepsko klejonych książek z lat dziewięćdziesiątych...
Wyścigi (i rok młodsza Florencja, córka Diabła) to kryminały, w których trup i śledztwo z nim związane, są tak naprawdę pretekstem do opowieści o wyścigach konnych - wielkiej pasji autorki.
Joanna po znalezieniu ciała jednego z dżokejów, zostaje nieformalnym konsultantem policji - ekspertem od warszawskich wyścigów na Służewcu. Niepojęte dla osoby z zewnątrz zależności między trenerami, dżokejami, stajniami, namiętności targające graczami, przesądy i żargon, zrozumiały tylko dla wtajemniczonych, znacznie utrudniają pracę policji. A na torze dzieją się rzeczy co najmniej dziwne. Fuks goni fuksa, dżokeje buntują się przeciwko mafii, zaś Joanna obserwuje, podpytuje i wyciąga wnioski, które podsuwa policji.
Czytelnik nie ma łatwo. Od pierwszych stron zostaje rzucony na głęboką wodę - bomba idzie w górę i nikt nie będzie pytał, czy rozumiesz o co chodzi. Jednak dzięki temu, że Joanna tłumaczy sympatycznemu policjantowi zasady gry, szybko wszystko staje się jasne. Jeśli jednak potrzebujesz dodatkowych wyjaśnień - nic się nie martw. Nowicjuszka na wyścigach, to kolejna okazja, by zrozumieć co to znaczy zamknąć trójkąt, grać górą, czy kończyć ścianą.
Wyścigi nie są moim ulubionym kryminałem Chmielewskiej - śledztwo nie jest jakoś specjalnie wciągające - to przede wszystkim rozmowy przy lepiej lub gorzej zastawionym stole. Warto jednak przeczytać Wyścigi dla wyścigów. Autorka kapitalnie sportretowała środowisko związane z torem służewieckim, układy i zależności, język. Bez ogródek wytknęła nieprawidłowości związane z organizacją warszawskich wyścigów. Nie zabrakło też anegdot, czy opowieści o Wielkiej Pardubickiej. Nie da się ukryć, że Chmielewska potrafiła zainteresować dość specyficznym tematem, bo przecież większość z nas na wyścigach konnych jednak nie bywa.
Joanna Chmielewska Wyścigi, Polski Dom Wydawniczy, Warszawa 1992
Tak! Pod wpływem Chmielewskiej poszliśmy raz na wyścigi i cały ten folklor objawił się w swoim pięknie :D I tak już chodzimy 18 rok. Co prawda akurat jak my zaczęliśmy, to pani Joanna przestała, ale i tak raz udało się nam Ją zobaczyć, wręczała nagrodę zwycięzcy gonitwy :D Teraz się nie zamyka trójkąta, tylko gra w boxie :D
OdpowiedzUsuńJa byłam raz :) A potem skończyłam studia i wyjechałam z Warszawy. Bakcyla nie złapałam, ale sentyment jest.
UsuńW trakcie pomieszkiwania w Warszawie udało mi się być na jednym Jej spotkaniu autorskim. Kto wie, może się gdzieś wtedy mijaliśmy? :D
Na spotkaniach autorskich na pewno nie, bo nigdy się nie wybrałem :(
UsuńA to szkoda...
Usuńno szkoda.
UsuńBardzo mi się podobały te książki wyścigowe, bo pokazywały kawałek świata, którego nigdy nie poznałam. Może kiedyś.
OdpowiedzUsuńEgzotyka, prawda?
UsuńBardziej niż suk w Algierze :)
UsuńLubię bardzo Joannę Chmielewską i "wyścigi" chyba kiedyś już czytałam... coś tak przez mgłę mi migocze...
OdpowiedzUsuń