źródło |
Są takie książki, na które bardzo czekam, a gdy już je mam, jakoś odwlekam ich przeczytanie, choć wcześniej myślałam, że zachłannie się na nie rzucę. Czemu tak nie robię? Bo zasługują na szczególną chwilę, bo delektuję się tym, że po prostu już je mam, bo jak przeczytam, to znowu trzeba będzie tak dłuuuugo czekać!
Tak właśnie mam z książkami Marty Kisiel. Dożywocie przeczytałam w marcu 2014 (wówczas jeszcze było niemal niedostępne w wersji papierowej - zaopatrzyłam się w e-booczka), a niewiele później mogłam cieszyć poznawaniem tajemnic Wrocławia w Nomen Omen.
Dwa i pół roku później stęsknieni czytelnicy mogli wziąć w ręce kontynuację Dożywocia - Siłę niższą, a Marta Kisiel była honorowym gościem tegorocznych Targów w Krakowie.
Liczba czytelników pragnących uzyskać autograf zaskoczyła Ałtorkę (pisownia zamierzona, na wyraźnie życzenie zainteresowanej), stoisko przeżyło prawdziwe oblężenie, zaś kolejka stawała się miejscem spotkań towarzyskich. Oczywiście ja też tam byłam, rozmowy w kolejce prowadziłam i podpis uzyskałam!
Ale Siły niższej jeszcze nie przeczytałam... Wszak jeszcze nie wynaleziono metody, by zjeść kisiel i mieć kisiel. Wymyśliłam za to, że zanim zacznę czytać Siłę niższą, zajrzę ponownie do Lichotki i przeżyję to jeszcze raz.
Tym razem jednak wybrałam się tam w towarzystwie Aleksandry Szwed, która cudownie Dożywocie dla mnie przeczytała.
Konrad Romańczuk, przyjąwszy spadek po dalekim krewnym, przybywa do swojego nowego domu na odludziu z wizją, jak to na łonie natury, w niezakłóconej niczym ciszy i spokoju, będzie miał wreszcie możliwość stworzyć Dzieło, czyli powieść życia. Biedak nie przypuszcza nawet jak willa Lichotka, a raczej jej mieszkańcy, odmienią jego życie, a o spokoju (świętym, bądź nie) może zapomnieć. Jedno jest pewne - nudno nie będzie, bo w domu zamieszkałym przez anioła z alergią na pierze i manią czystości, nieszczęsnego panicza z XIX wieku, czy krewnego mitycznego Krakena z zamiłowaniem do wanilii, nudno przecież być nie może.
Chociaż Dożywocie to opowieść z gatunku fantastycznych, to emocje, jakie towarzyszą Konradowi są jak najbardziej realne. Szok adaptacyjny po przyjeździe (zdecydowanie powitanie nowego gospodarza Lichotki nie należało do standardowych), dojrzewanie do wzięcia na siebie odpowiedzialności za innych, wścibstwo okolicznych "filarów społeczeństwa" wznoszące Konrada na nieznane mu dotąd poziomy złośliwości, czy uczucia miotające człowiekiem, który ponaglany deadlajnem, usiłuje pracować, a dożywotnicy mają tysiąc pięćset pilnych spraw, znane są chyba każdemu rodzicowi, któremu zdarza się przynosić pracę do domu. Zatem Ewelinko, Ałtorka dobrze mówiła, choć fantastyka - to tak naprawdę samo życie! 😉
W Lichotce jest ciepło rodzinne, chociaż rodzina bardzo nietypowa, spotkacie też na gościnnych występach bardzo plastycznie odmalowane postacie gdzieś zza miedzy (Marianna, czy kuzyn Władzio), a całość zanurzona jest po uszy w naszej spuściźnie literackiej, doprawiona kapitalnymi porównaniami i powiedzonkami oraz cudnym humorem. Dobrze, że w trakcie styczniowych spacerów z Dożywociem w uszach, nie mijałam zbyt wielu ludzi - mogliby się na mnie cokolwiek dziwnie patrzeć, niekontrolowane chichoty, a nawet wybuchy śmiechu były bowiem na porządku dziennym.
A Licho w interpretacji pani Aleksandry - CUDNOŚCI!
Gra w kolory
Dwa i pół roku później stęsknieni czytelnicy mogli wziąć w ręce kontynuację Dożywocia - Siłę niższą, a Marta Kisiel była honorowym gościem tegorocznych Targów w Krakowie.
Liczba czytelników pragnących uzyskać autograf zaskoczyła Ałtorkę (pisownia zamierzona, na wyraźnie życzenie zainteresowanej), stoisko przeżyło prawdziwe oblężenie, zaś kolejka stawała się miejscem spotkań towarzyskich. Oczywiście ja też tam byłam, rozmowy w kolejce prowadziłam i podpis uzyskałam!
Ale Siły niższej jeszcze nie przeczytałam... Wszak jeszcze nie wynaleziono metody, by zjeść kisiel i mieć kisiel. Wymyśliłam za to, że zanim zacznę czytać Siłę niższą, zajrzę ponownie do Lichotki i przeżyję to jeszcze raz.
Tym razem jednak wybrałam się tam w towarzystwie Aleksandry Szwed, która cudownie Dożywocie dla mnie przeczytała.
Konrad Romańczuk, przyjąwszy spadek po dalekim krewnym, przybywa do swojego nowego domu na odludziu z wizją, jak to na łonie natury, w niezakłóconej niczym ciszy i spokoju, będzie miał wreszcie możliwość stworzyć Dzieło, czyli powieść życia. Biedak nie przypuszcza nawet jak willa Lichotka, a raczej jej mieszkańcy, odmienią jego życie, a o spokoju (świętym, bądź nie) może zapomnieć. Jedno jest pewne - nudno nie będzie, bo w domu zamieszkałym przez anioła z alergią na pierze i manią czystości, nieszczęsnego panicza z XIX wieku, czy krewnego mitycznego Krakena z zamiłowaniem do wanilii, nudno przecież być nie może.
Chociaż Dożywocie to opowieść z gatunku fantastycznych, to emocje, jakie towarzyszą Konradowi są jak najbardziej realne. Szok adaptacyjny po przyjeździe (zdecydowanie powitanie nowego gospodarza Lichotki nie należało do standardowych), dojrzewanie do wzięcia na siebie odpowiedzialności za innych, wścibstwo okolicznych "filarów społeczeństwa" wznoszące Konrada na nieznane mu dotąd poziomy złośliwości, czy uczucia miotające człowiekiem, który ponaglany deadlajnem, usiłuje pracować, a dożywotnicy mają tysiąc pięćset pilnych spraw, znane są chyba każdemu rodzicowi, któremu zdarza się przynosić pracę do domu. Zatem Ewelinko, Ałtorka dobrze mówiła, choć fantastyka - to tak naprawdę samo życie! 😉
W Lichotce jest ciepło rodzinne, chociaż rodzina bardzo nietypowa, spotkacie też na gościnnych występach bardzo plastycznie odmalowane postacie gdzieś zza miedzy (Marianna, czy kuzyn Władzio), a całość zanurzona jest po uszy w naszej spuściźnie literackiej, doprawiona kapitalnymi porównaniami i powiedzonkami oraz cudnym humorem. Dobrze, że w trakcie styczniowych spacerów z Dożywociem w uszach, nie mijałam zbyt wielu ludzi - mogliby się na mnie cokolwiek dziwnie patrzeć, niekontrolowane chichoty, a nawet wybuchy śmiechu były bowiem na porządku dziennym.
A Licho w interpretacji pani Aleksandry - CUDNOŚCI!
Gra w kolory
O, czubek głowy mię na zdjęciu wystaje :D
OdpowiedzUsuńA Aleksandra Szwed jako zasmarkane licho - znakomita :D
:))
UsuńPo prostu Licho jak żywe! :)
Piotrze, a Szczawnica styczniowa różni się znacznie od letniej, prawda? :)
UsuńEee, wcale, tylko pelargonii nie ma :D
UsuńAudiobooki to nie dla mnie, ale przyznaję, że akurat interpretacja Aleksandry Szwed mnie ciekawi. A poza tym, czekam na kolejną książkę Ałtorki.
OdpowiedzUsuńCzekamy razem :)
UsuńZ czystej ciekawości, jak też to zostało zinterpretowane, sięgnęłabym. Choć zwykle tego nie robię, nie czytam drugi raz książek, bo tyle następnych czeka w kolejce....
OdpowiedzUsuńKurczę, trochę mnie korci żeby przełamać swoją niechęć do fantastyki... może właśnie w takim wydaniu...
OdpowiedzUsuń