czwartek, 28 listopada 2013

Pięć melonów na rękę

Dawny znajomy z podstawówki wciąga Muchę w wir interesów, prowadzonych często na granicy prawa. Handlują wszystkim; od jajek po trumny, życie bowiem zmusza Muchę do zarabiania na dom, wobec fiaska interesów prowadzonych przez ojca.

Było to w czasach, gdy jajko kosztowało tysiąc, a kilogram szynki sto tysięcy, portfele pęczniały od banknotów i wszyscy byli milionerami...
Pamiętacie te czasy? Ja tak, do dziś mam książki na których widnieją ceny w grubych dziesiątkach tysięcy i pamiętam pierwszą otrzymaną w kiosku złotówkę po denominacji. :)

Witek, zwany od nazwiska Muchą, znajduje się w bardzo nieciekawej sytuacji. Ojciec po serii nieudanych inwestycji (interes życia!) gdzieś przepadł, zabierając ze sobą ostatnie cenne rzeczy z mieszkania (na pokrycie nowo zaciągniętego kredytu). Matka zostaje odwieziona karetką na kardiologię, a Witek zostaje sam, bez kasy nawet na jedzenie, cierpiąc za to na nadmiar osób, które chciałyby odzyskać pożyczone pieniądze.

W takich okolicznościach propozycja starszego o parę lat kolegi wydaje się nie do odrzucenia i chłopcy wyruszają zdezelowanym FSO combi w trasę. Pierwszy punkt to spotkanie na lotnisku z szefem firmy "Pyton", którą będą reprezentować i odebranie upoważnień oraz specjalnej przesyłki w pudełku po whisky Johnny Walker. Pierwszy "kokosowy" interes to objazdowy handelek przeterminowanymi napojami z likwidowanej hurtowni w Grójcu. Kolejny to dostarczenie farb do włosów marki "Kleo" stałym klientkom z żeńskiej sekcji dżudo klubu sportowego w Rawie Mazowieckiej. Tylko dlaczego panie reagują dość nerwowo na widok przedstawicieli firmy "Pyton" i wygląda na to, że wszystkie noszą modne peruki??!

Następne transakcje bywają mniej lub bardziej udane, decyzje trzeba podejmować szybko, w dodatku za polonezem chłopców uparcie podąża czerwona toyota. Dzieje się bardzo dużo, a przez karty książki przewija się cała plejada barwnych postaci o groteskowych nazwiskach - od magistra informatyki Kwaka-Kwaczkowskiego, Kleofasa Gędzioła prowadzącego Mazowiecką Kapelę Rodzinną, aspiranta Burczonia, przez drobnych przedsiębiorców pana Męcika i panią Kuflewską po profesjonalnego "inkasenta" Albina Wielowąsa (doradztwo finansowe, obsługa długów, specjalność usługi inkasenckie - najnowsze amerykańskie metody - działanie wzmożoną perswazją). Nie brakuje oczywiście humoru, ale chwilami robi się też naprawdę groźnie - na pewno nie ma miejsca na nudę. Nie wiem jednak, czy współczesnym nastolatkom ta książka by odpowiadała. Bardzo bowiem odbiega od ich codzienności, ale może docenią wątek kryminalny, komizm dialogów, częste zwroty akcji i ogromną samodzielność nastoletnich bohaterów.

Mimo wielu zabawnych sytuacji, włos mi się jeżył na głowie na myśl, jaką beztroską wykazywał się ojciec Witka - tak naprawdę to syn stara się ratować tonący rodzinny okręt i rzuca się w wir raczkującego, ale bardzo drapieżnego kapitalizmu. Na dobrą sprawę Witek powinien stać się obiektem zainteresowania służb opieki społecznej.

Książki Edmunda Niziurskiego to dla mnie lata podstawówki, później już sięgałam po inne lektury. Pięć melonów na rękę było pierwszą przeczytaną przeze mnie książką tego autora, której akcja ma miejsce na początku lat dziewięćdziesiątych. Odnalazłam w niej specyficzny język, dojrzałość i operatywność głównych bohaterów, ale też sporo niepewności jutra - zdecydowanie nowy składnik prozy Niziurskiego w porównaniu z tym co pamiętałam z dzieciństwa, wtedy była to dla mnie po prostu (i jedynie) rewelacyjna rozrywka.

Wyzwania: Trójka e-pik, Pod hasłem i Czytamy polskie kryminały.


2 komentarze:

  1. Powieść musi być nieziemska ;), kiedyś przymierzałam się do niej, ale jakoś mi umknęło. Aż mi wstyd, że rzuciłam hasło "Niziurski", a się nie wywiązałam ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się cieszę, że chociaż raz udało mi się wpasować w Twoje hasło :))

      Usuń