czwartek, 6 lipca 2017

Po własnych śladach

źródło
Jeden z bardziej upalnych, kończących czerwiec dni, spędziłam tak naprawdę w mroźnym, świątecznym Zakopanem. Zakopanem dalekim od idyllicznych wyobrażeń turystów, wybierających stolicę Tatr na spędzenie tu czasu między Bożym Narodzeniem, a Nowym Rokiem.

W wigilijny wieczór rozpędzony samochód znanego biznesmena, Alberta Cyrwusa, wypada z drogi i uderza, a właściwie wbija się, w góralską chatę. Jej mieszkaniec cudem unika śmierci, ale kierowca nie ma tyle szczęścia - ginie na miejscu.

Po oględzinach zwłok, policja dochodzi do wniosku, że sprawa nie jest taka oczywista. Twarz kierowcy jest zmasakrowana w sposób niepasujący do obrażeń wynikłych ze zderzenia, sekcja to potwierdza i tak rozpoczyna się jedno z bardziej skomplikowanych śledztw zakopiańskiej policji.

Początkowo myślałam, że głównym bohaterem Mariusza Koperskiego będzie komendant powiatowy policji w Zakopanem, Sławomir Derebas. Człowiek z zewnątrz, mieszkający w Zakopanem dopiero od kilku lat, patrzący nieco inaczej na wiele lokalnych spraw niż rodowici górale. Mimo swojego początkowego entuzjazmu, zrezygnował z prób wtopienia się w środowisko, na własnej skórze przekonał się bowiem, że w oczach górali na zawsze pozostanie ceprem.

Tymczasem najważniejszą postacią tej historii okazał się dawny współpracownik Derebasa – Tomasz Karpiel. Góral, który z powodów osobistych zdecydował się na przeniesienie do Warszawy, przyjechał na Święta do rodzinnego domu. Jest on ostatnią osobą, z którą telefonicznie kontaktowała się ofiara, co w połączeniu z faktem, że parę lat wcześniej zmarły potrącił samochodem siostrę Kapriela, jest bardzo obciążające. Policjant staje się podejrzanym, wszak miał bardzo silny motyw. Derebas pozwala jednak Karpielowi brać udział w śledztwie, a ten ma ogromną motywację, by oczyścić się z zarzutów, chociaż nie ma w nim krzty współczucia dla Alberta Cyrwusa.


Wyjaśnienie zagadki śmierci biznesmena nie będzie prostym zadaniem – ani dla Tomasza Karpiela, ani dla czytelnika. Kilka wątków zazębiających się ze sobą, z których tylko część jest bezpośrednio związana z tragicznymi wydarzeniami, inne połączone są ze śledztwem wyłącznie poprzez osoby biorące w nim udział, przeszłość bohaterów wpływająca na ich decyzje i na obecne wydarzenia, utrudniają odtworzenie zdarzeń, które poprzedzały tragiczny wigilijny wieczór.

Konstrukcja książki jest dobrze przemyślana. Autor celowo nie trzyma się chronologii opisywanych wydarzeń, zmienia perspektywę, stosuje retrospekcje, ale tak, że czytelnik nie zawsze wie, że właśnie cofnął się w czasie. Zabiegi te zmuszają do koncentracji i uważnego śledzenia akcji, co bardzo mi się podobało. Odbierałam taki sposób narracji jak komplement. Autor nie opowiada tej historii, jak krowie na miedzy, ale zaprasza mnie do zabawy, zmusza do wysiłku intelektualnego i traktuje jak równorzędnego partnera.

Zdziwiło mnie natomiast zakończenie trochę w stylu Herkulesa Poirot – zebranie wszystkich osób istotnych dla śledztwa, intelektualna rozgrywka między detektywem a podejrzanymi – świetnie się to czyta, ale czy byłoby to możliwe do przyjęcia przez współczesną dochodzeniówkę??

Innym aspektem, który nie był moim zdaniem konieczny, jest wpisanie się przez Mariusza Koperskiego w swoistą rywalizację między autorami kryminałów – kto wymyśli bardziej makabryczną zbrodnię. Czasem mam wrażenie, że wyścig wśród pisarzy na wykreowanie najbardziej psychopatycznego psychopaty trwa, a przecież Po własnych śladach spokojnie broni się bez tego.

Nie wszystkim będzie się pewnie podobał wątek związany z firmą Alberta Cyrwusa, nowoczesne technologie i Virtual Reality grają tu główną rolę. Ja przymknęłam oko na szczegóły techniczne (o których nie mam pojęcia) i zaakceptowałam fakt, że niewielka firma z Podhala wyprzedziła swoje czasy i znalazła się w czołówce światowej wynalazców. W końcu to fikcja literacka i możemy zarówno pomarzyć, jak i wybiec nieco w przyszłość. Kto wie? A może tak będzie?

Najmocniejszą stroną książki Mariusza Koperskiego jest jej klimat. Doświadczenia autora jako osoby przybyłej do Zakopanego oraz wieloletniego samorządowca są bowiem nieodłączną składową powieści. Specyfika stolicy Podhala, piękno natury zderzające się z podszytym dutkami kiczem, wyobrażenia  o idyllicznym zakątku kontra nieoszczędzająca nikogo kapryśna pogoda, pytania o dalszy rozwój miasta, miejscowi i turyści. To wszystko jest i żyje w książce Mariusza Koperskiego, a wątek z fotografiami – świetny. Po własnych śladach to naprawdę warty uwagi i rzeczywiście czytający się wartko kryminał zakopiański.


Mariusz Koperski Po własnych śladach, Wydawnictwo Astraia, Kraków 2017.

6 komentarzy:

  1. Nie czytałam, ale przyznam, że mnie zachęciłaś. Może się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)
      Ciekawa jestem Twojej opinii, daj znać, jeśli przeczytasz.

      Usuń
  2. Jakże okładka może zmylić, bo ta książka wygląda jakbyś ją z piwnicy lub stryszku przytargała... :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten wyścig w kreowaniu najbardziej psychopatycznego psychopaty to chyba efekt tego, że trzeba się naprawdę wysilić, żeby zaskoczyć czymś czytelnika, który w kryminałach i thrillerach siedzi po uszy. A łatwiej stworzyć paskudny charakter i makabryczne zbrodnie niż stworzyć skomplikowaną, ale sensowną intrygę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że dopiero teraz, ale urlopowałam i internet był z doskoku (a na telefonie i tak kiepsko się pisze ;-) )
      Pewnie masz rację, ale Mariuszowi Koperskiemu udało się napisać sensowny kryminał, który broni się ciekawymi postaciami, intrygą i klimatem. Sprawa, którą zajmował się Karpiel w Warszawie nie musiała być tak koszmarna, by być traumatyczną. Wprowadzenie tego wątku wiąże się z "hoplem" filmowym zwierzchnika Karpiela i chyba stąd warszawski psychopata na miarę filmowych morderców.

      Usuń