Brawurowo ironiczna, ironicznie brawurowa powieść, która jest czymś więcej niż tylko kryminałem.
Torturowany przed śmiercią nauczyciel angielskiego, zostaje znaleziony we własnym mieszkaniu. Pewna księgowa znika bez śladu. Ktoś w okrutny sposób pastwi się nad kotami. Te na pierwszy rzut oka niepołączone ze sobą wątki wiąże osoba starszej pani, która – korzystając z nieformalnych powiązań z zaprzyjaźnioną agencją detektywistyczną – usiłuje dociec, kto bruździ na jej podwórku. I jest w tym zaskakująco skuteczna! Zapewne dlatego, że potrafi wykorzystać atuty, jakimi dysponuje tylko kobieta naprawdę dojrzała...
Uwielbiam to uczucie, gdy po przeczytaniu kilku stron książki czuję, że nie będę chciała jej odłożyć, a bohaterowie budzą moje duże zainteresowanie i sympatię.
Tytułowa starsza pani jest postacią tak żywotną, zdecydowaną i inteligentną, że niejedna dwudziesto- czy trzydziestolatka mogłaby jej pozazdrościć. Dwudziestodziewięciolatek zresztą też - tak jak Jarcio Trzaskowski, wnuczek naszej bohaterki - niezaradny, fajtłapowaty i postanawiający zostać niezupełnie zgodnie ze swoimi predyspozycjami - detektywem! Choć sam jest tym bardzo zaskoczony, dostaje pierwsze zlecenie, które w dodatku udaje mu się z sukcesem wykonać. Odnalezienie byłego męża pewnej dermatolog, dziwnym zbiegiem okoliczności, nie było takie trudne, aczkolwiek dość dramatyczne, gdyż dopiero co zlokalizowany eks okazuje się być martwy i z całą pewnością jego śmierć nie nastąpiła z powodów naturalnych. Tak rozpoczyna się kariera detektywistyczna Jarka, oprócz wyjaśnienia morderstwa dochodzą kolejne sprawy - zniknięcie starszej księgowej, dręczenie kotów na osiedlu. O to, by śledztwa nie utknęły w martwym punkcie, bez wiedzy samozwańczego detektywa, bardzo pomysłowo dba babcia Halinka.