źródło |
W styczniu z przyjemnością przeczytałam Weź moja duszę Yrsy Sigurðardóttir. Było to moje pierwsze spotkanie z prawniczką Thorą i nabrałam ochoty, by przeczytać pozostałe książki z cyklu - najchętniej chronologicznie, przede wszystkim ze względu na wątki osobiste dotyczące bohaterki. Weź moją duszę jest drugą z kolei pozycją w tej serii, okazało się jednak, że zdobycie pierwszej części, wydanej w Polsce pt. Trzeci znak, nie jest takie proste. Bez problemu i błyskawicznie mogłam za to mieć na czytniku angielskie wydanie tej książki - Last Rituals. I tak, nieco pokrętnie, przyszło mi czytać kryminalny debiut Yrsy w tłumaczeniu z islandzkiego na angielski.
Na terenie Uniwersytetu Islandzkiego zostaje znalezione zbezczeszczone ciało niemieckiego studenta historii, Haralda Guntlieba. Chłopak z całą pewnością był nietuzinkową, ekscentryczną postacią, zarówno ze względu na zainteresowania, jak i wygląd zewnętrzny, sposób życia, czy bardzo majętnych i wpływowych rodziców, którzy praktycznie nie utrzymywali z nim kontaktów. Mimo to, po ponad miesiącu od morderstwa, gdy wszyscy, na czele z islandzką policją, są przekonani, że sprawca czeka w areszcie na proces, z Thorą kontaktuje się matka Haralda i zleca jej przeprowadzenie prywatnego śledztwa. Partnerem Thory będzie pełnomocnik rodziny Matthew Reich, który przedstawia jej szczegółowe dossier dotyczące całej sprawy. Nie wszystkie jednak intencje Niemców są jasne dla Thory. Dlaczego rodzina zamordowanego studenta ma wątpliwości, co do efektów policyjnego dochodzenia? Czy Matthew i jego pracodawcy wiedzą więcej, niż mówią?
Stopniowo Thora i Matthew poznają coraz więcej szczegółów z życia Guntlieba, a niejeden z nich może wywołać ciarki na plecach. Fascynacja Haralda torturami, procesami czarownic, czarnoksięstwem z całą pewnością miała jakiś wpływ na to jak i dlaczego zginął. Czy uda się wyjaśnić tę tajemnicę, a może jednak to aresztowany przez policję diler narkotyków jest winny? Co ukrywają przyjaciele zmarłego?
Last Rituals to zgrabnie poprowadzone wątki, niepokojąca zagadka, satysfakcjonujące rozwiązanie, spora dawka historii dotyczącej polowań na czarownice, a wszystko mocno osadzone w realiach islandzkich. Okropieństwa związane z rytuałami magicznymi, czy praktycznymi szczegółami wykrywania, sądzenia i eliminowania wiedźm z Malleus Maleficarum (Młot na czarownice) są łagodzone przez relacje między Thorą a Matthew, czy rodzinne problemy bohaterki. Do tego kontrast między praktyczną Islandką, a eleganckim pełnomocnikiem Guntliebów wywołuje uśmiech podczas lektury. Mnie się podobało, ale osoby gustujące w zdecydowanie mrocznych historiach mogą nie być zadowolone z tego skrzyżowania thrillera z elementami obyczajowymi. Przydałoby się też ciut więcej napięcia, dreszczyku emocji. Tak naprawdę Thora i Matthew spokojnie odkrywają kolejne elementy układanki, ale ani oni, ani czytelnik, nie mają poczucia zagrożenia, pomimo zbliżania się do sedna sprawy. W prawdzie sama tematyka jest przerażająca, więc może byłoby tego strachu za dużo?
W każdym razie nie mam wątpliwości, że sięgnę po następne książki Yrsy Sigurðardóttir, tym bardziej, że wieść gminna niesie, iż są coraz lepsze, zaś Islandii wciąż mi mało. ;)
Stopniowo Thora i Matthew poznają coraz więcej szczegółów z życia Guntlieba, a niejeden z nich może wywołać ciarki na plecach. Fascynacja Haralda torturami, procesami czarownic, czarnoksięstwem z całą pewnością miała jakiś wpływ na to jak i dlaczego zginął. Czy uda się wyjaśnić tę tajemnicę, a może jednak to aresztowany przez policję diler narkotyków jest winny? Co ukrywają przyjaciele zmarłego?
Last Rituals to zgrabnie poprowadzone wątki, niepokojąca zagadka, satysfakcjonujące rozwiązanie, spora dawka historii dotyczącej polowań na czarownice, a wszystko mocno osadzone w realiach islandzkich. Okropieństwa związane z rytuałami magicznymi, czy praktycznymi szczegółami wykrywania, sądzenia i eliminowania wiedźm z Malleus Maleficarum (Młot na czarownice) są łagodzone przez relacje między Thorą a Matthew, czy rodzinne problemy bohaterki. Do tego kontrast między praktyczną Islandką, a eleganckim pełnomocnikiem Guntliebów wywołuje uśmiech podczas lektury. Mnie się podobało, ale osoby gustujące w zdecydowanie mrocznych historiach mogą nie być zadowolone z tego skrzyżowania thrillera z elementami obyczajowymi. Przydałoby się też ciut więcej napięcia, dreszczyku emocji. Tak naprawdę Thora i Matthew spokojnie odkrywają kolejne elementy układanki, ale ani oni, ani czytelnik, nie mają poczucia zagrożenia, pomimo zbliżania się do sedna sprawy. W prawdzie sama tematyka jest przerażająca, więc może byłoby tego strachu za dużo?
W każdym razie nie mam wątpliwości, że sięgnę po następne książki Yrsy Sigurðardóttir, tym bardziej, że wieść gminna niesie, iż są coraz lepsze, zaś Islandii wciąż mi mało. ;)
Wyzwania: Grunt to okładka, Kapitan Żbik i Skandynawowie.
"W proch się obrócisz" lekko było momentami za makabryczne dla mnie i ciągle się waham czy sięgać po inne części...
OdpowiedzUsuńJa zaryzykuję :)
UsuńCzytałam Statek śmierci - był naprawdę dobry. Więc z chęcią sięgnę po inne książki tej pani :)
OdpowiedzUsuńJa zamierzam się teraz trzymać chronologii, więc po Statek sięgnę nieco później.
UsuńPowoli się oswajam z makabrą, więc może powoli zgłębiać będę mroczne losy islandzkich bohaterów ;)
OdpowiedzUsuń